Czy dramatem "Romeo i Julia" można jeszcze zaskoczyć?

Czy we współczesnym świecie, w którym tradycyjne i znane we wszystkich kulturach utwory zostały już wielokrotnie odtworzone, jest jeszcze miejsce na nowe adaptacje? Taką próbę podjął zespół Opery Wrocławskiej z dramatem Williama Szekspira pod tytułem "Romeo i Julia". Chociaż spektakl baletowy swoją premierę miał 02. marca 2018 roku, dopiero 6. lutego bieżącego roku udało mi się zagościć w Operze, aby osobiście rzucić się w romantyczny wir rozterek tytułowych bohaterów.


źródło: wroclaw.pl


Nietuzinkowy pomysł na przedstawienie miał Jacek Tyski, który zajął się reżyserią i choreografią. Orkiestra grała pod batutą Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego. Scenografia i światło to dzieło Olgi Skumiał, kostiumy - Marty Fiedler, natomiast oprawa multimedialna Piotra Maruszaka. Pastelowe, zwiewne stroje i jasne dekoracje nadały obrazowi lekkości i subtelności, co kontrastowało z bardzo konkretnymi, ciężkimi brzmieniami instrumentów. Dzięki pracy tych trzech osób cała otoczka wizualna była niezwykle delikatna, zaskakująca swoją prostotą i minimalizmem. 


Spektakl już od początku intryguje swoją międzynarodową obsadą, co nadaje mu charakteru współczesnego, niezamkniętego na typowo europejski obraz szekspirowskiego dramatu. W główne role wcielili się Rina Nishiuchi (Julia) i Robert Kędziński (Romeo). Scenę zapełniało jednak wielu tancerzy, wśród których najbardziej zapamiętaną przeze mnie twarzą był Won June Choi w roli Tybalta oraz Daniel Agudo Gallardo utożsamiający postać Ojca Laurentego. To ich ekspresyjność dynamizowała całą akcję - bez nich mogłaby być niestety nudna. Tancerze potrafili oddać emocjonalność sytuacji, jednak momentami (na przykład żałoba matki JuliiNatsuki Katayama) były one dosyć przerysowane i groteskowe. Prawdopodobnie choreografowi bardzo zależało, aby nikt nie miał wątpliwości w intencjach postaci, mimo że musiały to wyrazić ciałem. 

Skupienie twórców na unowocześnieniu barokowej tragedii nie miało negatywnych skutków w przekazie historii kochanków. Był on dokładny, szczegółowy i nie brakowało żadnych istotnych wydarzeń z utworu, chociaż niektóre z nich przedstawione zostały w sposób nieco chaotyczny i symboliczny - tak, że dla widza bez znajomości lektury prawdopodobnie akcja nie miałaby sensu. 

Zdecydowanie najmocniejszym według mnie punktem spektaklu jest jego problematyka - unikatowa dla tylko tej realizacji "Romea i Julii" Szekspira. Obsadzenie aktorów azjatyckiej urody pobudzało do przemyśleń związanych z wciąż pojawiającym się problemem braku tolerancji, akceptacji odmienności i rasizmu. Chociaż tematyka ta odbiega od przesłania oryginału, w moim odczuciu wyróżnia tę adaptację od wcześniejszych i nadaje jej XXI-wiecznej świeżości i uniwersalności. 



Widowisko robi wrażenie, jednak nie znajdzie się ono na mojej liście "must-see". Audytorium okazało zadowolenie, doceniając tancerzy owacjami na stojąco, jednak w moim odczuciu przedstawienie wiele razy powtarzanego romansu budzi tyle samo pozytywnych wrażeń, co wątpliwości. Gdyby ktoś zadał mi pytanie, czy było ono udane, odpowiedziałabym twierdząco. Aczkolwiek należy mieć na uwadze, że forma, aktorski aspekt baletu oraz doznania wizualne usatysfakcjonowały moje oko, ale nie wniknęły w głębię duszy. W wypadku tego wybitnego dramatu bardziej docierają do mnie piękne, wymowne oraz zdecydowane słowa bohaterów, i właśnie tego brakowało mi, aby całkowicie wczuć się w rozterki Romea i Julii. 


Komentarze